Jabłka sypią się z drzew... ja jak zwykle nie nadążam...
Piekę szarlotki, jabłeczniki, paje, robię dżemy, marmolady, kompoty... co by tu jeszcze?
Dobrze że w tym roku jabłek jest trochę mniej...
Pierwszy raz jadłam ten jabłecznik w Tatrach...siedząc gdzieś tu poniżej :)))
/zdjęcie z internetu - Murzasichle/
Jeździliśmy tam często (raz do Murzasichla a raz do Kątów Rybackich - na zmianę) - najpierw sami, potem z dziećmi...potem znowu sami:)
Bywało czasem że wyjeżdżałam sama z dziećmi i moją kuzynką (zapaloną turystką, która biegała po górach jak kozica) .... Ewa chodziła na wycieczki w góry z moimi chłopcami zdobywać szczyty a ja co miałam zdobyć to już zdobyłam:)), nie zawsze miałam ochotę na ostre wspinanie, wolałam patrząc na wierchy posiedzieć za chałupą wśród baranów i kur, w towarzystwie gazdowskich psów i kotów (a lubiły mnie bardzo bo przez 2 tygodnie naszego pobytu jadły jak nigdy w ciągu całego roku)...i poczytać książkę.
Mieszkaliśmy zawsze u tych samych gazdów, w starej góralskiej chacie bez 'wyszukanych' wygód... co zupełnie dzieciom nie przeszkadzało, powiedziałabym że nawet były z tego faktu bardzo zadowolone:))
Kuchnia gospodarzy była do naszej dyspozycji. Gotowałam więc 'obiady' (np ziemniaki z kwaśnym mlekiem:))... jednak na pieczenie ciast w piecu opalanym drewnem jakoś nie miałam ochoty.
Raz skusiłam się (po usilnych namowach gazdy:)) i upiekłam drożdżówkę z jagodami (które przynieśliśmy z lasu - czyt. Tatrzańskiego Parku Narodowego!) i kruszonką. Nie miałam wtedy doświadczeń z używaniem takiego pieca ani najmniejszego pojęcia jak długo ciasto powinno się w nim piec.
-Niech jesce posiedzi! - wołał gazda, jak tylko miałam ochotę blaszkę wyciągnąć z pieca:) ... i tak siedziało 1,5 godziny (!!!)... wyjęłam rumiane, a jakże (?)... a raczej spieczone ciasto, które nie tylko się upiekło... ono się wysuszyło:)
Najważniejsze jednak, że wszystkim bardzo smakowało! To doświadczenie sprawiło że już więcej tam ciasta nie piekłam, a jak były jagody to robiłam pierogi.
Pewnego niedzielnego popołudnia Ewa poszła na tzw. ploty do sąsiedniego, zaprzyjaźnionego gazdostwa, a po dwóch godzinach wróciła z małym zawiniątkiem:)) Mieściły się w nim 4 kawałki jabłecznika z budyniem. Jaki on był pyszny! Zaraz pobiegłam po przepis, a po powrocie do Wrocławia upiekłam w swoim bardziej cywilizowanym piekarniku... stwierdziłam jednak, że tamto ciasto było lepsze!
Teraz od czasu do czasu piekę ten jabłecznik, bo nie dość że pyszny, to jeszcze przywołuje bardzo miłe wspomnienia....
/forma 38x25cm/
* 3 szkl mąki pszennej
* 200g masła lub margaryny
* 3/4 szkl cukru pudru
* 2 żółtka
* 1 jajko
* 2 łyżki gęstej, kwaśnej śmietany
* 1 łyżeczka proszku do pieczenia
* cukier waniliowy
* 2 budynie waniliowe
* 3 szkl mleka
* 1,5 kg jabłek
Ugotować budyń i przestudzić.
Zarobić ciasto, owinąć w folię spożywczą i włożyć do lodówki.
Piekarnik nagrzać do 170stC z termoobiegiem (lub do 180stC bez).
Jabłka obrać i podzielić na ćwiartki.
Blaszkę wysmarować tłuszczem. Połowę ciasta rozwałkować i wyłożyć nim formę. Ułożyć gęsto kawałki jabłek (aby pokryć cały spód) i zalać budyniem. Wyrównać powierzchnię i przykryć rozwałkowanym drugim kawałkiem ciasta, docisnąć dookoła brzegi. Nakłuć widelcem w kilku miejscach.
Wstawić do nagrzanego piekarnika na 45 minut (lub 50 jeśli pieczemy bez termoobiegu). Wyjąć na kratkę, oprószyć cukrem pudrem. Kroić po całkowitym wystudzeniu. Smacznego!
*
To połączenie jest dla mnie wręcz idelane, ale mi narobiłaś ochoty na ten jałecznik :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jabłeczki z budyniem piekłam całkiem niedawno jeszcze nie zdążyłam wstawić na bloga a więc będzie u mnie coś podobnego. Może jutro:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Uwielbiam jabłecznik z budyniem, Twój wygląda tak, że najchetniej zrobiłabym nalot na Twoją kuchnię :)
OdpowiedzUsuńMurzasichle to faktycznie wspaniałe miejsce na górskie wakacje.
wspaniały, wieki nie jadłam takiego, a właśnie najlepsze są takie ciasta ze wspomnieniami
OdpowiedzUsuńJabłecznik wygląda pięknie... ale jeszcze bardziej tęskno mi do tych widoków! :)
OdpowiedzUsuńIdealny na zimne ,wczesnojesienne dni;)
OdpowiedzUsuńa mi wlasnie chcialo sie budyniu, wiec wpraszam sie na takie pyszne ciacho:)
OdpowiedzUsuńKass, jakże piękne wspomnienia!
OdpowiedzUsuńKocham góry i uwielbiam po nich wędrować, więc Twoje wspomnienia wywołały też moje.
A jabłecznik z budyniem wygląda bajkowo i na pewno tak smakuje.
Pozdrowienia:)
wspomnienia bezcenne,a taki jabłecznik pychotka
OdpowiedzUsuńKass, piękne są takie wspomnienia! a jabłecznika z dodatkiem budyniu wydaje mi się, że nigdy nie próbowałam. Musi być pyszny!
OdpowiedzUsuńuwielbiam wlasnie,jesli jakis smakolyk kojarzy mi sie jakos z przeszloscia.....z milymi chwilami....
OdpowiedzUsuńSuper ten jablecznik wyglada :)
Pozdrawiam :)
takie smaki i takie wspomnienia mają w sobie jakąś magię.
OdpowiedzUsuńmmm i ile budyniu! pycha :)
OdpowiedzUsuńWspomnienia rzeczywiście przesympatyczne. I mam ochotę na taki właśnie jabłecznik!
OdpowiedzUsuńjak zobaczylam ten jablecznik/szarlotke..to pomyslalam: eeee, przeciez to napoelonka:)
OdpowiedzUsuńa teraz mam naprawde chec zrobic ten przepis. Wyglada ciekawie..i co jeszcze..jest inny:) sprobuje!!:D
smacznydom - upiecz i podziel sie wrażeniami!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam:))
Właśnie jest w piecu:)))
OdpowiedzUsuńAniu napisz czy smakowała:)
UsuńPycha!!! Dziękuję:)
Usuń