Dzisiaj nie napiszę o jedzeniu.
Właśnie odeszła Dobrusia - maleńka, zawsze płochliwa, cicha koteczka... ten post będzie o niej i dla niej.
O tym, że los dzikich kotów bywa często dla nich niełaskawy - wiem od dawna. Każda historia z kociakami w tle zawiera w sobie sporo emocji i nie zawsze kończy się dobrze.
Kiedy pojawiła w zasięgu mojego wzroku ciężarna kotka, pomyślałam; o nie!...ale co mogłam zrobić?...udawać że nie widzę?...no to zaczęłam karmić.
Kotka wyglądała na bardzo zabiedzoną, oprócz wiszącego brzucha niewiele miała na sobie. A że dzika, nie zbliżała się do nikogo, nie wiadomo kiedy okociła się. Stało się to nieopodal, pod altaną na sąsiednim ogrodzie.
Maluchy wydawały tak rozpaczliwe i przeraźliwe dźwięki, że mimo pewnej odległości , w domu doskonale je słyszałam. Zanosiłam jedzenie matce a po jakimś czasie pojawiły się maleństwa. Wyglądały jak nieopierzone kurczaki, na głowie oprócz wytrzeszczonych oczu i wrzeszczących pyszczków, nic nie można było dostrzec...
A że były pewno bardzo głodne, szybko podchodziły do miseczek z jedzeniem ale dopiero kiedy oddaliłam się na bezpieczną odległość. Były bardzo wystraszone, skradające się pod maskującymi je krzakami...
Musiał minąć jakiś czas, zanim mogłam podejść bliżej - na jakieś dwa metry, żeby im się przyjrzeć. Były to trzy maleństwa: czarne, popielate i łaciate. Każde inne i każde przeurocze.
Po kilku tygodniach matka przeniosła się z kociakami do stojącej na moim ogrodzie budy-graciarni. Udało mi się je pooglądać i... przeraziłam się:( Czarny kotek miał chore oczy, na jednym jakby bielmo, dwa pozostałe miały chore uszy - można powiedzieć że były ona zarośnięte.
Udało mi się jakimś cudem je złapać i zawieźć do weterynarza. Werdykt nie był dobry: czarny maluch (który okazał się kocurkiem) jedno oko na skutek choroby uszkodzone nieodwracalnie już ślepe, drugie 'tylko' chore. Dwa pozostałe kociaki miały chore uszy i wymagały dłuższego leczenia. Czyszczenie i zakrapianie które musiałam codziennie robić - było dla mnie horrorem.
Najgorsze było to, że zbliżał się czas naszego letniego wyjazdu w góry. Na szczęście na gospodarstwie został mąż i córka. Obiecali leczyć kociaki. Nie było to jednak proste...
Złapanie ich graniczyło z cudem, co dopiero wyczyszczenie i zakropienie uszu albo oczu...
Kto miał do czynienie z małymi dzikusami kocimi, ten wie o czym mówię.
Wyjechałam.
Wyjechałam.
Dzwoniłam codziennie do domu z pytaniem: jak maluchy? Choć wymagało to nie lada sprytu i cierpliwości - to udawało się je leczyć. Któregoś razu, matka kocia zdenerwowała się widać tym maltretowaniem jej dzieci i... przeniosła się z kociakami na dach garażu::( I złap tu człowieku koty, wyczyść im uszy i jeszcze zakrop... Mąż wziął drabinę i przeprowadził akcję, po czym przez telefon poinformował mnie, że chyba z dalszego leczenia nici:( No cóż, głową muru nie przebijesz, z leczenia nici:(
Po moim powrocie zawiozłam kociaki do weterynarza, okazało się że stan kocich uszu jest dobry, a czarny kociak jedno, widzące oko ma już wyleczone. Drugie niestety pozostanie ślepe.
Czarny kocurek był najweselszym z całej trójki rozrabiaką. Po kilkunastu tygodniach, kiedy wydoroślał i albo poczuł zew natury, albo ktoś go zabrał - po prostu poszedł w świat... szukaliśmy go długo, ale ślad po nim zaginął. A że wcześniej stał się bardzo miłym i lgnącym do ludzi kociakiem, przypuszczam że najprawdopodobniej kogoś zauroczył i kociak zmienił dom:) Wierzę, że ten ktoś zyskał wspaniałego zwierzaka:)
Czarny kocurek był najweselszym z całej trójki rozrabiaką. Po kilkunastu tygodniach, kiedy wydoroślał i albo poczuł zew natury, albo ktoś go zabrał - po prostu poszedł w świat... szukaliśmy go długo, ale ślad po nim zaginął. A że wcześniej stał się bardzo miłym i lgnącym do ludzi kociakiem, przypuszczam że najprawdopodobniej kogoś zauroczył i kociak zmienił dom:) Wierzę, że ten ktoś zyskał wspaniałego zwierzaka:)
Dwie pozostałe kotki wraz ze swoją matką, zostawiliśmy w naszym domu.
Jedna z nich to Dobrusia, druga, łaciata kilka lat temu zginęła pod kołami samochodu, przebiegając ulicę... była piękną, bardzo mądrą, dobrą i przyjacielską kotką.
I tak pozostała Pani Matka i Dobrusia.
Dobrusia była kotem mojej Mamy. Hołubiona i bardzo przez nią kochana. Była piękną kotką o srebrnym, jedwabistym futerku. Malutka i drobna ale bardzo łowcza. Przynosiła Mamie upolowane myszy, ptaki np. gołębie, które były niewiele od niej mniejsze. Całymi dniami siedziała na ogrodzie i polowała. Nieraz ratowaliśmy złapane przez nią młode sikorki albo wróbelki.
Nie potrafiła jednak walczyć z innymi kotami, zwłaszcza że wszystkie były od niej dużo większe.
Po utracie oka stała się obiektem ataków innych kotów. Wciąż obrywała pazurami po nosie. Od półtora roku miała w tym miejscu nowotwór, którego niestety nie można było skutecznie leczyć. To wyjątkowo paskudne miejsce na takie cholerstwo...
Stało się to, co stać się musiało. Bałam się, jak Mama przeżyje jej stratę ale Dobrusia przeżyła moją Mamę o pół roku...
Do końca spała w Jej pokoju, na Jej łóżku i tam tez odeszła... teraz na pewno się spotkały.
I tak pozostała Pani Matka i Dobrusia.
Dobrusia była kotem mojej Mamy. Hołubiona i bardzo przez nią kochana. Była piękną kotką o srebrnym, jedwabistym futerku. Malutka i drobna ale bardzo łowcza. Przynosiła Mamie upolowane myszy, ptaki np. gołębie, które były niewiele od niej mniejsze. Całymi dniami siedziała na ogrodzie i polowała. Nieraz ratowaliśmy złapane przez nią młode sikorki albo wróbelki.
Nie potrafiła jednak walczyć z innymi kotami, zwłaszcza że wszystkie były od niej dużo większe.
Po utracie oka stała się obiektem ataków innych kotów. Wciąż obrywała pazurami po nosie. Od półtora roku miała w tym miejscu nowotwór, którego niestety nie można było skutecznie leczyć. To wyjątkowo paskudne miejsce na takie cholerstwo...
Stało się to, co stać się musiało. Bałam się, jak Mama przeżyje jej stratę ale Dobrusia przeżyła moją Mamę o pół roku...
Do końca spała w Jej pokoju, na Jej łóżku i tam tez odeszła... teraz na pewno się spotkały.
Jaka piękna historia, cudownie, że te mądre i piękne zwierzęta trafiają na takich samych, jak one ludzi, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńStrasznie mi smutno, aż się łza zakręciła.
OdpowiedzUsuńTe kochane zwierzaki zamieszkują w naszych sercach i pozostawiają wielką dziurę gdy odchodzą.
Miała u Was koteczka schronienie i odwzajemniała miłość miłością ....
Taki już jest ten los ... trzeba często pożegnać przyjaciół ...
Hasa sobie teraz Dobrusia za Tęczowym Mostem .
Wzruszajaca historia Kass... I piekna Dobrusia. Wspolczuje Ci bardzo...
OdpowiedzUsuńdoskonale wiem, o czym mowisz, Kasiu
OdpowiedzUsuńMy tez przezylismy stratę az dwoch zwierzaczkow i do tej pory nie mogę sie pozbierac
Pozostaje tylko nadzieja, ze byly szczęsliwe z nami...
.....no i sie poplakalam Kasiu... :( Znam Dobrusie z Twoich opowiadan....jest mi strasznie przykro.
OdpowiedzUsuńKasiu, wspolczuje serdecznie :( Wiem, jakie to smutne przezycie, gdy traci sie czworonoznego Przyjaciela :( Dzieki Tobie Dobrusia miala wspanialy dom!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cie serdecznie :*
Kasieńko :((
OdpowiedzUsuńNa pewno dobrze im, we dwie, razem :-)
OdpowiedzUsuńTrzymaj się Kasiu :-*
Tak bardzo zżywamy się z naszymi zwierzakami, a one żyją tak krótko.. Bardzo Ci współczuję i ściskam.
OdpowiedzUsuńNo coz, splakalam sie, bo jeszcze nigdy nie stracilam zadnego zwierzaka. Po prostu od paru dopiero lat mam kotki i od razu wyobrazilam sobie co bym poczula, gdyby jedna z nich odeszla. Moja Myrtille tez byla dzikuska, a teraz jest prawdziwa przylepka. Jej trojka i pare innych kotow tez znalazly u nas dom. Niektore w domu, inne dzikie w budynkach gospodarczych.
OdpowiedzUsuńTak przykro gdy nasz zwierzak-przyjaciel odchodzi. Trzymaj sie:(
Kasiu pięknie piszesz o swojej kociej przyjaciółce...... bardzo mocno przytulam *
OdpowiedzUsuńEch... na pewno obie spotkają się ...
OdpowiedzUsuńKasiu kochana, popłakałam się ...
OdpowiedzUsuńPięknie napisane, wzruszająco, z wielkim uczuciem.
Ściskam cieplutko:*
Kasiu, odzywam się dziś pierwszy raz. Zaglądam do Ciebie dość często, podkradam przepisy, podglądam zdjęcia. Znałam Dobrusię. Chcę Cię wirtualnie przytulić i powiedzieć, że mi smutno i że bardzo Ci współczuję odejścia koteczki. Wiem, jak bardzo człowiek związuje się ze zwierzęciem, szczególnie przy tylu perypetiach, jak w przypadku kotków z opisanego przez Ciebie miotu. I ta wizja spotkania Dobrusi z Twoją Mamą... Wzruszające i piękne, więc i troszkę pocieszające.
OdpowiedzUsuńBardzo ciepło Cię pozdrawiam.
Smutna, ale piękna historia. Zawsze się Dobrusi przyglądałam z czułością.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Kass
Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńTo przykre, kiedy odchodzi tak bliski Ktoś.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się dzielnie!
Kasieńko...bardzo się wzruszyłam...jakże to piękna historia...smutna ,ale piękna....historia przyjaźni................
OdpowiedzUsuńbardzo mi przykro! wiem ile kot moze znaczyc w zyciu czlowieka
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię czytać ....;)chętnie przeczytałam bym twoją książkę i uwielbiam koty!
OdpowiedzUsuńCzytam i płaczę,choć do płaczu nie jestem skora.Bardzo współczuję i rozumiem Cię bo traciłam tez zwierzaki,to zawsze jest strata i żal przeogromne.tak pięknie napisałaś o Dobrusi i Mamie,jak to dobrze,że są ludzie tak wrażliwi jak Ty.To daje nadzieję,że może świat stanie się mniej okrutny a ludzie bardziej kochający. Bądż dzielna!
OdpowiedzUsuńSiedzę w pracy (wiem, wiem powinnam pracować) i ryczę jak bóbr i nie mogę przestać.
OdpowiedzUsuńKasiu przytulaski dla Was i pozostaje tylko wierzyć, że Twoja Mama i Dobrusia znów są razem i są szczęśliwe.
Piekna historia, jak cieszę sie, że trafiłam na Twojego bloga.
OdpowiedzUsuń